Kategoria: Aktualności

Prezydent Słupska podejrzany o popełnie zbrodni komunistycznej

Rozmiar tekstu: A A A

Maciej Kobyliński, prezydent Słupska jest podejrzany o popełnienie tzw. zbrodni komunistycznych. Gdański oddział Instytutu Pamięci Narodowej postawił mu w środę zarzut stosowania represji wobec działaczy podziemnej Solidarności.

Sprawa dotyczy rozbicia zebrania kilkunastu członków Międzyregionalnej Komisji Koordynacyjnej NSZZ "Solidarność" Pomorza Środkowego Koszalin-Słupsk, które odbyło się 9 października 1988 w jednym z prywatnych mieszkań w Słupsku. Z akt zebranych przez IPN wynika jasno, że pismo o rozbiciu nielegalnego zebrania podziemnej "Solidarności" podpisał właśnie on.

Przypomnijmy. Zawiadomienie o popełnieniu m.in. przez Macieja Kobylińskiego przestępstwa przeciwko narodowi polskiemu skierowali do IPN pokrzywdzeni Tadeusz Wołyniec z Koszalina oraz Edward Müller ze Słupska, działacze opozycji antykomunistycznej.

Doniesienie w tej sprawie złożyła także na początku 2005 roku Liga Polskich Rodzin ze Słupska po zapoznaniu się z dokumentami dostarczonymi właśnie przez Tadeusza Wołyńca.

Z dokumentów tych wynikało dodatkowo, że w zespole, który walczył z "Solidarnością", byli ówcześni wiceprokurator wojewódzki, prokurator rejonowy, prezydent Słupska, jego zastępca, dyrektor wydziału społeczno-administracyjnego Urzędu Wojewódzkiego oraz dwaj naczelnicy wydziałów Wojewódzkiego Urzędu Spraw Wewnętrznych.

Gdy funkcjonariusze milicji i Służby Bezpieczeństwa razem z pracownikiem Urzędu Miejskiego próbowali wejść do domu, gdzie odbywało się zebranie, działacze "S" stawili opór. Doszło do szarpaniny i oblania wrzątkiem funkcjonariuszy. Dwóch opozycjonistów oskarżono i skazano na kary w zawieszeniu za czynną napaść na funkcjonariuszy.

- Prezydent wydając decyzję administracyjną nakazująca rozwiązanie nielegalnego zgromadzenia złamał prawo i przekroczył swoje uprawnienia urzędnicze - wyjaśnia prokurator Mirosław Roda Oddziałowej Komisji Ścigania Zbrodni przeciwko Narodowi Polskiemu gdańskiego IPN. - Obowiązująca w tamtym czasie ustawa o zgromadzeniach nie dotyczyła prywatnych spotkań. Na ich organizację nie były potrzebne żadne zezwolenia.

Podczas przesłuchania prezydent nie przyznał się jednak do zarzucanych mu czynów i odmówił składania wyjaśnień. W oświadczeniu jakie wydał w czwartek po południu stwierdził, że nigdy nie stosował represji wobec członków nieformalnej struktury Międzyregionalnej Komisji Koordynacyjnej NSZZ "Solidarność".

- Zarzut, że kierowałem urzędnikami, którzy wydali niezgodnie z prawem decyzję administracyjną, na podstawie której rozwiązano zebranie opozycji w dniu 9 października 1988 roku uważam za nieprawdziwy. Uważam również, że jest to kolejny przykład prowadzonej przeciwko mnie nagonki politycznej. Ponieważ zażądałem sprecyzowania i uzasadnienia zarzutu na piśmie, po jego otrzymaniu zajmę obszerniejsze stanowisko w sprawie. Wyrażam jednocześnie przekonanie, że wszyscy, którzy dobrze znają moją 40-letnią pracę w naszym mieście, jak również moje zachowanie w czasie stanu wojennego i w okresie do 1989 roku, nie uwierzą tej próbie naruszenia mojego dobrego imienia - pisze.

Tadeusz Wołyniec działacz "S", nie kryje zadowolenia z takiego obrotu sprawy.

- Nareszcie, choć i tak za długo to wszystko trwało, a przecież IPN miał wszystkie dokumenty już parę lat temu. Zastanawiałem się już czy Kobyliński jest chroniony, bo jest prezydentem. Niestety to zdarzenie wywarło wpływ na moje dalsze życie. Dzisiaj nie mam pracy ani pieniędzy.

Jeżeli zarzuty się potwierdzą prezydentowi grozi kara pozbawienia wolności do 3 lat.