Rogi, wąsy, okulary, zęby wampira, obraźliwe napisy, przekręcane nazwiska, a nawet swastyki i antysemickie hasła. Takie elementy możemy znaleźć na wyborczych plakatach kandydatów do parlamentu i na urząd prezydencki. Kandydaci zgodnie twierdzą, że takie wybryki traktują z przymrużeniem oka i nie czują się urażani. Tymczasem za niszczenie plakatu wyborczego grozi odpowiedzialność karna.
- Pamiętam, że na jednym plakacie z mojego nazwiska zrobili słowo „komandos” i dorysowali mi wąsy - mówi Zbigniew Konwiński, kandydat PO do Sejmu. - Na wąsy się nie gniewam, bo sam je kiedyś nosiłem. Cieszę się, że nie jestem obojętny, budzę emocje. Dobrze, że moje plakaty są godne tego, żeby ktoś je upiększył swoją sztuką. - Na głupotę trzeba patrzeć z przymrużeniem oka - komentuje natomiast Robert Strąk, kandydat LPR do Sejmu. - Każdy komitet wyborczy przyjmuje, że około 30 procent plakatów zostanie zniszczonych.
Okazuje się jednak, że nie wszystkie przypadki niszczenia plakatów spotykają się z wyrozumiałością polityków. Oburzenie wywołało zdarcie ze słupów w Ustce podobizn kilku kandydatów i zaklejanie tych miejsc afiszami LPR. Podejrzenie padło na członków Młodzieży Wszechpolskiej. Poseł Robert Strąk zapewnia jednak, że nie ma z tym nic wspólnego. - Za tego rodzaju dewastację może grozić mandat w wysokości 500 zł - zaznacza Emilia Adamiec, rzecznik prasowy słupskiej policji. - Trudno jednak ustalić sprawców takich czynów. Nie przypominam sobie, żeby ktoś wystąpił o ustalenie sprawcy niszczenia plakatów. (Marcin Prusak)