|
- Aktualności » Wiadomości dnia • Z ostatniej chwili • Kronika policyjna • Pogoda • Program TV
- Kultura » Imprezy • Wystawy • Kino: Milenium · Rejs • Filharmonia • Teatr: Nowy · Rondo · Lalki Tęcza
- Informator » Baza firm i instytucji • Książka telefoniczna • Apteki • Bankomaty • Urzędy
- Słupsk » Plan miasta • Rozkład jazdy: MZK · PKS • Galeria • Historia • O Słupsku • Kamera • Hot Spot
- Pod ręką » Menu Online • Auto Moto • Nieruchomości • Praca • Ogłoszenia






Pb 95 zł |
ON zł |
Lpg zł |

USD zł |
EUR zł |
CHF zł |

Kategoria: Aktualności
Kto zapłaci za śmierć Piotra?
Rozmiar tekstu: A A A
Anita Szulęcka, prokurator badająca sprawę, przesłuchała załogę lokomotywy. - Z ich zeznań wynika, że ofiara siedziała na szynach kolejowych - mówi prokurator. - Maszynista, gdy zauważył mężczyznę, dawał sygnały dźwiękowe, jednak ten nie reagował. Maszynista zaczął hamować, ale nie zdążył. Pociąg zatrzymał się około 150 metrów za daleko.
Sprawą zajęła się też Państwowa Inspekcja Pracy. - Badamy, czy wypadek miał związek z pracami przy torach - mówi Roman Giedrojć, szef Państwowej Inspekcji Pracy w Słupsku. - Na razie wiadomo tylko, że pracownik PKP wracał z nocnej zmiany.
Ze wstępnych ustaleń wynika, że pociąg jechał z prędkością 50 kilometrów na godzinę. Piotr miał na sobie fluorescencyjną kamizelkę, która jednak mu nie pomogła. - Być może maszynista widząc po kamizelce, że jest to pracownik kolei, nie od razu zaczął gwałtownie hamować - zastanawia się Sławomir Rutkowski, kierownik Zakładu Napraw Infrastruktury w Stargardzie Szczecińskim. - Może myślał, że słysząc pociąg, zejdzie sam. Jeden z członków załogi lokomotywy powiedział nam, że gdyby widział ofiarę, to by zahamował. Tymczasem według pracodawcy Piotr nie miał prawa znajdować się na szynach kolejowych po godzinach pracy. - Mógł przebywać tam jedynie pomiędzy godz. 23.10 i 4.40, kiedy tor był zamknięty i znajdował się pod nadzorem - wyjaśnia Rutkowski. Dlaczego więc pracownik nadal znajdował się po pracy na torach? Nieoficjalnie dowiedzieliśmy się, że z Sycewic, gdzie wymieniał tory, wracał pociągiem. Przespał jednak stację w Damnicy, na której miał wysiąść. Wysiadł dopiero w następnym Strzyżynie. - Wracał po szynach, bo tak najkrócej - opowiada jeden z mieszkańców Damnicy, znajomy ofiary. - Praca przy torach to prawdziwa harówka i Piotrek pewnie był bardzo zmęczony, jeśli nie usłyszał pociągu.
Ruch na szlaku kolejowym z Potęgowa do Słupska był wczoraj zablokowany przez trzy godziny.
To nie pierwszy wypadek, gdzie ofiarą padł pracownik najemny PKP. Kilka tygodni temu kilkusetkilogramowa szyna kolejowa, która zerwała się z dźwigu, zmiażdżyła nogę innemu mężczyźnie, który pracował razem z Piotrem. Nadal przebywa w szpitalu. Do tej pory nie wiadomo, czy zawinił pracownik, czy pracodawca. - Raport PKP na temat okoliczności wypadku powinniśmy mieć już dawno - mówi Giedrojć. - Wysłaliśmy nawet ponaglenie, ale na razie bez skutku.
Na podstawie śledztwa i nadesłanych dokumentów inspektor wyda decyzję, wstępnie wiadomo jednak, że nie ma potwierdzenia winy pracownika.
O skandalicznych warunkach, w jakich pracują najemni robotnicy PKP, pisaliśmy już wielokrotnie. Tory wymieniają dzień i noc pod gołym niebem za niewiele ponad 600 złotych miesięcznie. Nie dostają ciepłego posiłku, nie mają gdzie się załatwić, ci którzy nie mają czym dojechać do domu, idą piechotą lub śpią na kartonach czekając na transport. (Piotr Kawałek)
Wymieniają tory
W listopadzie na szlaku Lębork – Świdwin zaczęła się wymiana szyn. Do wymiany jest około 80 kilometrów torów. Robotnicy wymieniają średnio 840 metrów na dobę, pracują głównie w nocy. W czasie trwania robót pasażerów przewożą autobusy zastępcze. Wymiana potrwa do wakacji. Ma kosztować 40 milionów złotych i skrócić czas przejazdu o kilkadziesiąt minut. Dopiero za drugim razem Zakładowi Napraw Infrastruktury ze Stargardu Szczecińskiego udało się zwerbować 170 pracowników do wymiany szyn kolejowych. Nikt nie chciał pracować za grosze. Bezrobotni jednak zgłaszali się, bo ten, kto odmówił, tracił status bezrobotnego. Aż 150 osób, które nie chciały harować, na trzy miesiące za karę straciło ten status. Przy pierwszej rekrutacji na 170 miejsc zgłosiło się jedynie 70 chętnych.
To nie tak powinno być
Pamiętam tłumy bezrobotnych, którzy przychodzili na giełdę pracy w Słupsku. Każdy bardzo chciał pracować. Jednak po tym, jak dowiedzieli się, że muszą być silni, zdrowi, bo praca jest bardzo ciężka, dzień i noc pod gołym niebem, do tego za pieskie pieniądze, miny im zrzedły. Wielu wręcz wyśmiało PKP. Zostali najbardziej zdesperowani, którzy nie mogli znaleźć pracy od lat. Zaciskają zęby, nie śpią i harują w średniowiecznych warunkach. A do tego narażają swoje życie. Pracodawca, który tak długo szukał chętnych, powinien cenić tych, którzy zgodzili się na marną płacę i zapewnić im przyzwoite warunki pracy, a przede wszystkim bezpieczny dojazd. Jeśli nie wyciągnął wniosków po pierwszym wypadku, pewnie nie zrobi tego teraz. Być może dopiero sąd otworzy mu oczy.
Fot. Sławomir Żabicki

Copyright 2003-2025 by Studio Reklamy "Best Media". Wszelkie prawa zastrzeżone.
Aktualnie On-Line: 5 Gości